wtorek, 27 sierpnia 2013

Madeleines, czyli Magdalenki!

Są uzależniające.
Wydaje się, że to takie nic, choć o ciekawym kształcie, ale skoro poruszyły serce Marcela Prousta, który poszukiwał straconego czasu, warto zdecydować się pójść jego tropem.
Historię magdalenek możecie znaleźć tu.

Knifem, który jest decydujący, żeby spożyć prawdziwe madeleines jest posiadanie specjalnej formy na magdalenki. Niby fanaberia, ale ja kocham fanaberie :) Mnie akurat udało się swoją formę dostać na urodziny.

Na około 15 magdalenek potrzeba:
  • 3/4 szklanki mąki pszennej 
  • pół kostki masła 
  • pół szklanki cukru
  • 2 jajka od szczęśliwych kurek
  • łyżeczka proszku do pieczenia
  • dodatki w zależności od smaku, którym chcemy się zajadać, np. skórka cytrynowa; skórka z limonki + suszony imbir; kardamon + skórka z cytryny 
W pierwszym kroku musimy rozpuścić masło i je schłodzić.
Ubijamy białka i dodajemy cukier. Następnie należy delikatnie wmieszać żółtka i przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia.
Dodajemy schłodzone masło.
I na sam koniec dodatki, które chcemy. Kiedy pierwszy raz piekłam magdalenki był to imbir i limonka.


Masę należy schować do lodówki - źródła podają różne dane: od godziny do całej nocy. Długość czasu zależy od Was. Ja nigdy nie byłam tak cierpliwa, żeby przechować masę w lodówce aż całą noc!

Ciasto przekładamy do formy i wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 10-15 minut, ale radzę obserwować ciasteczka, bo każda partia zachowuje się inaczej. Wyjmujemy, gdy się zezłocą.




Najlepsze są świeżutkie, ale jeśli uda się Wam je przetrzymać trochę dłużej niż jeden dzień można je jeść na sposób Prousta - maczając w herbacie.